![]() |
![]() | |
Uzbrojony w latarkę i próbnik do sprawdzania obwodów, Arnold zniknął w luku prowadzącym do maszynowni łodzi. Prowadzenie badań było na tyle proste, że Gregor mógł sobie doskonale radzić w pojedynkę. Wszystkie prace wykonywały maszyny, same kreśląc mapę dna morskiego, zaznaczając na niej przebieg ważniejszych uskoków i lokalizację najbardziej obiecujących wulkanów, a także kierunki prądów morskich i pionowe ukształtowanie wypiętrzeń. Po zakończeniu prac przygotowawczych następny etap robót miał zostać zlecony podwykonawcy. To on odrutuje wulkany, obsieje uskoki, po czym, z bezpiecznej odległości, naciśnie odpowiedni guzik. I wtedy na pewien czas Trident stanie się miejscem ogromnie hałaśliwym. A później, wraz z powrotem ciszy, planeta będzie miała już dość suchego lądu, by zadowolić nawet najwybredniejszego handlarza nieruchomościami. Wczesnym popołudniem Gregor uznał, że jak na pierwszy dzień, wykonali już dość prac kartograficznych. Zjedli z Arnoldem kanapki i popili je wodą z manierki. Potem zażyli krótkiej kąpieli w krystalicznie czystych zielonkawych falach Tridentu. - Chyba już wiem, w czym problem - powiedział Arnold. - Ktoś usunął doprowadzenia do głównych aktywatorów. I przeciął kabel odprowadzający energię. - A po co miałby to robić? - zdziwił się Gregor. Arnold wzruszył ramionami. - Może to jeden z elementów rozbrojenia łodzi zasugerował. - Naprawa nie zajmie mi dużo czasu. Wczołgał się z powrotem do maszynowni. Gregor zawrócił telepatycznie łódź w kierunku wyspy, obserwując, jak jej dziób tnie raźno fale, zmieniając je w dwie wstęgi zielonkawej piany. W chwilach takich jak ta, wbrew wszystkim doświadczeniom przeszłości, wszechświat wydawał mu się miejscem pięknym i przyjaznym. Pół godziny później Arnold wyłonił się z luku, umorusany smarem, lecz z triumfem w oczach. - Wypróbuj ten klawisz teraz - powiedział. - Przecież jesteśmy już prawie u brzegów wyspy. - No to co? Nie zaszkodzi doprowadzić tę łódź do pełnej sprawności. Gregor skinął głową i wcisnął drugi klawisz. Usłyszeli serię delikatnych piknięć towarzyszących włączaniu się obwodów, a potem pomruk kilku podejmujących pracę urządzeń. Jakieś światło błysnęło ostrą czerwienią i mrugnąwszy kilka razy, niemal natychmiast zgasło, dając znać, że zasilanie przejęły genaratory. - No, tak już lepiej - powiedział Arnold. | ||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() | |
- Jestem łódź ratunkowa 342-A - oznajmiła telepatycznie łódź. - W tej chwili jestem już w pełni uruchomiona i mogę chronić tych, którzy znajdują się na moim pokładzie. Zaufajcie mi. Moje taśmy akcyjno-reakcyjne, zarówno fizyczne, jak i psychiczne, zostały przygotowane przez najtęższe umysły naukowe Dromy. - Człowiek zaraz czuje się znacznie pewniej, nie uważasz? - spytał Arnold. - Tylko co to takiego ta Droma? - Panowie - ciągnęła łódź - spróbujcie myśleć o mnie nie jak o bezdusznej maszynie, lecz jak o swoim przyjacielu i towarzyszu broni. Wiem, co czujecie. Byliście świadkami zatonięcia własnego statku, podziurawionego jak rzeszoto przez bezlitosnych i nieprzejednanych H'genów. Ostatkiem sił wczołgaliście się... - Jakiego statku? - spytał Gregor. - O czym ona mówi? - ...wczołgaliście się na mój pokład, na wpół uduszeni zabójczymi oparami wody, ledwie żywi... - Chodzi ci o tę paszę małą kąpiel? - spytał Arnold. Wszystko ci się pomieszało. Prowadzimy tutaj prace oceanograficzne i... - ...ledwie żywi od doznanego szoku, z podupadłym morale - dokończyła łódź. - Być może jesteście trochę przestraszeni - dodała już znacznie łagodniej. - Jeśli tak, to macie do tego absolutne prawo, pozbawieni kontaktu z flotą Dromy, rzuceni na łaskę fal morza obcej planety, planety o tak surowym klimacie. Tej odrobiny strachu nie należy się wstydzić, panowie. Ale to jest wojna, a wojna to okrutna rzecz. Nie mamy po prostu innego wyjścia, jak odeprzeć barbarzyńskich H'genów i zmusić ich do powrotu na własną planetę. - Musi być jakieś sensowne wyjaśnienie tego jej bełkotu - powiedział Gregor. - Pewnie do jej banku reakcji zaplątał się jakiś stary scenariusz telewizyjny. - Trzeba będzie zrobić jej generalny przegląd - zdecydował Arnold. - Nie możemy całymi dniami wysłuchiwać tych bredni. Zbliżali się do wyspy. Łódź w dalszym ciągu plotła coś o domowych ogniskach, działaniach wymijających, manewrach taktycznych i potrzebie zachowania spokoju w sytuacjach tak krytycznych jak ta. I nagle zwolniła. - O co chodzi? - spytał Gregor. - Przeprowadzam inwigilację wyspy - odparła łódź. Gregor i Arnold spojrzeli po sobie. - Lepiej jej nie drażnić - szepnął Arnold, po czym głośniej już odezwał się do łodzi: - Ta wyspa jest w porządku. Sprawdziliśmy ją osobiście. - Może i sprawdziliście - zaoponowała łódź - ale przy prowadzeniu nowoczesnych, błyskawicznych działań wojennych zmysłom Dromów nie należy dowierzać. Są zbyt niedoskonałe, zbyt skłonne do takiej interpretacji faktów, która byłaby zgodna z ich życzeniami. Natomiast zmysły elektroniczne są beznamiętne, wiecznie czujne i, w granicach określonych ich zastosowaniem, bezbłędne. - Ale tam nic nie ma! - zawołał Gregor. - Dostrzegam obcy statek kosmiczny - odpowiedziała łódź. - Nie ma na nim znaków rozpoznawczych Dromów. - Nie nosi także znaków wroga - zauważył Arnold z całkowitą pewnością siebie, ponieważ osobiście malował starożytny kadłub. - To prawda, nie nosi. Ale w czasach wojny trzeba zakładać, że co nie należy do nas, należy do wroga. Rozumiem wasze pragnienie znalezienia się znów na stałym lądzie. Ale ja biorę pod uwagę czynniki, które ulegający emocjom Drom mógłby przeoczyć. Rozważam tę pozorną pustkę tak strategicznego kawałka lądu; obecność nie oznakowanego statku kosmicznego jakże kusząco wystawionego na przynętę; fakt, iż nasza flota nie operuje już w tych rejonach; to, że... - W porządku, wystarczy. - Gregor miał już absolutnie dość tej dyskusji z wygadaną i egoistyczną maszyną. Płyń prosto do wyspy. To rozkaz. - Nie mogę wypełnić tego rozkazu - odparła łódź. - Umknięcie śmierci ledwie o włos wytrąciło was poważnie z równowagi... Arnold sięgnął ręką do wyłącznika i natychmiast ją cofnął, wydając okrzyk bólu. - Bądźcież, panowie, rozsądni - powiedziała łódź dość surowo. - Tylko wyższy rangą oficer z uprawnieniami do rozbrajania może mnie wyłączyć. Dla waszego dobra muszę was ostrzec, byście nie dotykali żadnego z moich urządzeń kontrolnych. Jesteście niezrównoważeni. Nieco później, kiedy znajdziemy się w bezpieczniejszej sytuacji, poddam was odpowiedniej kuracji. Na razie wszystkie swoje siły muszę poświęcić na wykrycie i uniknięcie wroga. Nabrała gwałtownie szybkości i oddaliła się od wyspy, klucząc w niezwykle zawiły sposób. - Dokąd płyniemy?- spytał Gregor. - Połączyć się z flotą Dromy! - zawołała łódź z taką pewnością siebie w głosie, że wspólnicy rozejrzeli się nerwowo po bezkresnych, absolutnie pustych wodach Tridentu. - To znaczy, jak tylko ją odszukam - poprawiła się łódź.
| ||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() | |
Była już późna noc. Gregor i Arnold siedzieli obok siebie w kącie kajuty i łapczywie jedli ostatnią kanapkę. Łódź w dalszym ciągu wściekle pruła fale, wytężając maksymalnie wszystkie swoje elektroniczne zmysły w poszukiwaniu floty, która pływała pięć wieków wcześniej na zupełnie innej planecie. - Słyszałeś kiedyś o tych Dromach? - spytał Gregor. Arnold przeszukiwał w pamięci swój pokaźny zasób wiedzy o mało istotnych wydarzeniach historycznych. - Dromowie to istoty niehumanoidalne, produkt ewolucji jaszczurów - stwierdził. - Zamieszkiwały szóstą planetę pewnego niewielkiego układu w pobliżu Capelli. Cała rasa wymarła ponad sto lat temu. - A ci H'genowie? - Też jaszczury; ta sama historia - mruknął Arnold znajdując jakiś okruszek i wkładając go sobie do ust. - To nie była żadna znacząca wojna; wszyscy jej uczestnicy już dawno przestali istnieć. Najwyraźniej z wyjątkiem tej łodzi. - No i nas - przypomniał mu Gregor. - Zostaliśmy wcieleni do armii Dromy. - Westchnął ze znużeniem. Czy myślisz, że uda nam się to tej balii wyperswadować? Arnold pokręcił z powątpiewaniem głową. - Nie bardzo widzę jak. Z punktu widzenia tej łodzi wojna trwa nadal. Wszystkie fakty interpretuje wyłącznie na podstawie tej przesłanki. - Pewnie podsłuchuje nas nawet w tej chwili - powiedział Gregor. - Nie przypuszczam. Ona chyba nie potrafi czytać wszystkich myśli. Centra percepcji musi mieć wyczulone wyłącznie na te skierowane bezpośrednio do niej. - Miałeś pan rację, Joe - powiedział Gregor cierpko - dziś już się takich nie buduje. - Żałował, że nie może dostać w swoje ręce. międzygwiezdnego handlarza starzyzną. - Prawdę mówiąc, to bardzo interesująca sytuacja podjął po chwili Arnold. - Może nawet napiszę o tym do "Cybernetyki dla Wszystkich". Oto mamy maszynę wyposażoną w niemal niezawodny system percepcji bodźców zewnętrznych. Odbierane przez nią impulsy są natychmiast logicznie przetwarzane w odpowiednie reakcje. Jedyny problem w tym, że zastosowana tu logika opiera się na nie istniejących już założeniach. Toteż można byłoby właściwie powiedzieć, że maszyna ta padła ofiarą usystematyzowanego układu złudzeń. Gregor ziewnął. - Chcesz powiedzieć, że ta łajba jest po prostu stuknięta - rzekł Gregor bez ogródek. - Totalnie. Mam wrażenie, że paranoja byłaby odpowiednim rozpoznaniem. Ale już wkrótce będzie po wszystkim. - Skąd masz tę pewność? - To zupełnie jasne - odparł Arnold. - Imperatywem tej łodzi jest utrzymanie nas przy życiu. Zatem musi nas karmić. Po kanapkach nie ma już nawet śladu, a jedyne zapasy pożywienia znajdują się na wyspie. Wnioskuję stąd, że będzie musiała zaryzykować i popłynąć z powrotem. Kilka minut później poczuli, że łódź nabiera lekkiego przechyłu i zmienia kierunek. - Ale tam nic nie ma! - zawołał Gregor. - W tej chwili nie mogę zlokalizować floty Dromy odebrali jej telepatyczny przekaz. - Dlatego też zawracam, by przeprowadzić szczegółową inwigilację wyspy. Na szczęście w bezpośrednim sąsiedztwie nie ma także wrogów. Mogę więc już z całą mocą mojej pełnej uwagi poświęcić się opiece nad wami. - Widzisz? - mruknął Arnold, trącając łokciem Gregora. - Dokładnie jak przewidywałem. Teraz trzeba tylko utwierdzić ją w przekonaniu, że dobrze robi. W samą porę sobie o nas przypomniałaś - powiedział do łodzi. Jesteśmy głodni. - Właśnie może byś nas nakarmiła - zażądał Gregor. - Już się robi - nadała łódź i w tej samej chwili ze ściany wysunęła się jakaś taca. Znajdowała się na niej jakaś ciastowata bryła czegoś, co wizualnie przypominało glinę, lecz śmierdziało jak olej maszynowy. - Co to ma być? - spytał Gregor. - To jest pryka - odparła łódź. - Podstawowe pożywienie wszystkich Dromów. Potrafię ją przyrządzić na szesnaście różnych sposobów. Gregor ostrożnie skosztował ciemnej mazi. Smakowała dokładnie jak glina zmieszana pół na pół z olejem maszynowym. - Tego nie da się jeść! - zaprotestował. - Oczywiście, że się da - powiedziała łódź tonem łagodnej perswazji. - Dorosły Drom spożywa pięć i trzy dziesiąte funta pryki dziennie i woła o jeszcze. Taca przesunęła się w ich kierunku. Gregor i Arnold cofnęli się o krok. - Chwileczkę - powiedział Arnold. - Posłuchaj. My nie jesteśmy bromami. Masz przed sobą ludzi, przedstawicieli zupełnie innego gatunku. Wojna, w której wydaje ci się, że bierzesz udział, zakończyła się pięćset lat temu. My nie możemy jeść pryki. Nasza żywność znajduje się na wyspie. - Panowie, spróbujcie zrozumieć sytuację. Złudzenie, któremu ulegacie, jest u żołnierzy czymś zupełnie powszechnym. To zwykły przypadek ucieczki w krainę wyobraźni, uchylenia się od percepcji sytuacji, której nie można znieść. Panowie, błagam was na wszystko - spójrzcie w oczy rzeczywistości! - To ty spójrz w oczy rzeczywistości! - zawołał Gregor. - Albo każę cię rozebrać na śrubki i trzpienie! - Groźby nie mogą mnie wytrącić z równowagi nadała pogodnie łódź. - Wiem, przez co przeszliście. Istnieje nawet możliwość, że kontakt z trującymi wyziewami wody spowodował u was trwałe uszkodzenie mózgu. - Trującymi... - szepnął Gregor, czując, że coś go chwyta za gardło. - Według kryteriów Dromów - przypomniał mu Arnold. - Jeśli okaże się to absolutnie nieodzowne - ciągnęła łódź - to mam pełne wyposażenie do przeprowadzenia chirurgicznej operacji mózgu. To środek bardzo drastyczny, ale w czasach wojny nie można się zbytnio pieścić. W tym momencie odskoczyła jakaś klapa i oczom wspólników ukazał się rząd połyskujących ostrzy chirurgicznych. - Czujemy się już znacznie lepiej - powiedział pośpiesznie Gregor. - Ta partia pryki wygląda rzeczywiście wspaniale, nie uważasz, Arnold? - Bardzo smakowicie - powiedział Arnold, krzywiąc się niemiłosiernie. - Swego czasu wygrałam ogólnoplanetarny konkurs kulinarny - wyznała telepatycznie łódź ze zrozumiałą dumą. - Nie ma takiej rzeczy, której nie zrobiłabym dla naszych chłopców w mundurach. Bardzo proszę, próbujcie. Gregor wziął z tacy garść pryki, rozsmarował sobie trochę na wargach i dyskretnie upuścił resztę na podłogę. - Pycha - powiedział, mając nadzieję, że wewnętrzne czujniki łodzi są nieco mniej sprawne niż jej sensory zewnętrzne. Najwyraźniej były. - To świetnie - powiedziała łódź. - Kieruję się w tej chwili na wyspę. Aha, obiecuję wam także, że już za chwilę warunki staną się dla was znacznie bardziej znośne. - Jakie warunki? - spytał Arnold. - Panująca tu temperatura jest zabójczo wysoka. Zdumiewa mnie, że do tej pory nie zapadliście w letarg. Każdy inny Drom już by to zrobił. Wytrzymajcie proszę jeszcze chwilę. Już wkrótce obniżę ją do normalnych dla bromy dwudziestu stopni poniżej zera. A teraz, dla podtrzymania waszego morale, zagram wam nasz hymn narodowy. Powietrze wypełnił upiorny, miarowy skrzek. Z zewnątrz dobiegał stłumiony plusk fal, bijących o kadłub rozpędzonej łodzi. Już w kilka chwil później w kajucie zrobiło się wyraźnie zimniej. Gregor zamknął ze znużenia oczy, próbując ignorować chłód pełznący wzdłuż rąk i nóg. Zaczynał być śpiący. Takie już moje szczęście, pomyślał, że dam się zamrozić na śmierć wewnątrz jakiejś chorej umysłowo łodzi. Oto skutki kupowania paternalistycznych gadgetów, przeczulonych, humanistycznych kalkulatorów, przewrażliwionych, emocjonalnych maszyn. Zapadając w półsen zaczął się zastanawiać, do czego to wszystko doprowadzi. Przed oczyma stanął mu ogromny szpital dla maszyn. Dwóch robotów-lekarzy pchało długim, białym korytarzem leżącą na łóżku kosiarkę. Naczelny robot-lekarz spytał: - Cóż to dolega temu chłopcu? - Zupełnie zbzikował - odparł asystent. - Myśli, że jest śmigłowcem. - Aha! - powiedział naczelny uczenie. - Deluzja psychomotoryczna! Szkoda. Taki sympatyczny facet. Asystent skinął głową. - To wszystko z przepracowania - stwierdził stanowczo. - Serce mu pękło na kępie sitowia. Kosiarka poruszyła się niespokojnie. - A teraz jestem trzepaczką do jajek! - zachichotała. - Trach, trach, trach! - Obudź się - powtórzył Arnold, szczękając zębami, i jeszcze raz potrząsnął Gregorem. - Musimy coś zrobić. - Poproś ją, żeby włączyła ogrzewanie - zaproponował Gregor słabo. - Nie da rady. Dromowie żyją w temperaturze minus dwadzieścia; my jesteśmy bromami; minus dwadzieścia jest dla nas w sam raz i nie ma co pyskować. Biegnące w poprzek całej łodzi przewody aparatury chłodzącej pokryła gruba warstwa szronu. Ściany zaczynały robić się białe, a na szyby iluminatora wypełzł mróz. - Mam pewien pomysł - odezwał się ostrożnie Arnold. Rzucił okiem na tablicę kontrolną, po czym szepnął coś Gregorowi do ucha. - Możemy spróbować - odparł Gregor. Podniósł z podłogi manierkę z wodą, po czym obaj wspólnicy wstali i odeszli w najdalszy kąt kajuty. - Co tam robicie? - spytała ostro łódź. - Mamy zamiar trochę poćwiczyć - wyjaśnił Gregor. - Żołnierze Dromy muszą dbać o zachowanie sprawności fizycznej, sama o tym wiesz. - To prawda - potwierdziła niepewnie łódź. Gregor rzucił manierkę do Arnolda. Arnold zachichotał i odrzucił manierkę Gregorowi. - Tylko ostrożnie z tym pojemnikiem - ostrzegła łódź. - Jest napełniony śmiertelną trucizną. - Będziemy uważać - odparł Gregor. - Zabieramy ją ze sobą do kwatery głównej. - Rzucił manierkę do Arnolda. - Dowództwo naczelne może kazać ją rozpylić nad armią H'genów - dodał Arnold. - Naprawdę? - zaciekawiła się łódź. - To interesujące. Nowe zastosowanie tej... Nagle Gregor rzucił manierkę w przewody chłodzące. Rura pękła i wypełniająca ją ciecz zaczęła spływać na podłogę. - Fatalny rzut, staruszku - powiedział Arnold. - Ależ ze mnie niezdara! - zawołał Gregor. - Powinnam była podjąć środki zabezpieczające przed wypadkami na pokładzie - nadała łódź posępnie. To już się nie powtórzy. Ale sytuacja jest bardzo poważna. Nie jestem w stanie własnymi siłami naprawić tych przewodów. Nie jestem w stanie odpowiednio chłodzić kabiny. - Gdybyś wysadziła nas na brzegu wyspy - zaczął Arnold - tylko na chwilkę... - To wykluczone! - zawołała łódź. - Moim podstawowym zadaniem jest utrzymanie was przy życiu, a w klimacie tej planety zginęlibyście prawie natychmiast. Dlatego też będę musiała podjąć odpowiednie środki dla zapewnienia wam bezpieczeństwa. - Co masz zamiar zrobić? - spytał Gregor, czując, że żołądek kurczy mu się ze strachu. - Nie mam ani chwili do stracenia. Zbadam jeszcze raz całą wyspę. Jeśli nie wykryję na niej żadnych śladów naszych wojsk, popłyniemy do jedynego miejsca na tej planecie, gdzie panują warunki odpowiednie do utrzymania przy życiu Dromów. - To znaczy gdzie?! - W okolice południowej czapy polarnej - odparła łódź. - Tamtejsza temperatura jest niemal idealna. Szacuję, że jakieś trzydzieści stopni poniżej zera. Silniki ryknęły na podwójnych obrotach, a łódź dodała tonem usprawiedliwienia: - I oczywiście muszę się zabezpieczyć przed dalszymi wypadkami na moim pokładzie. Kiedy ruszyła pełną szybkością w kierunku wyspy, usłyszeli
ciche szczęknięcie zamków, odcinających im drogę wyjścia z kabiny. | ||
![]() |
![]() |